Oczy. To coś co pozwala nam się zatrzymać przy człowieku i chwile z nim pobyć. Z oczu da się wszystko wyczytać...
Aparat. Coś co przytrzymuje spojrzenie. Zamyka je w klatce. Ale to co jest najdziwniejsze- niby widzimy zdjęcie, ale dalej szukamy czegoś co się za nim kryje. Spotkamy kiedyś osobę, która jest na zdjęciu które widzieliśmy i wydaje nam się znajoma, a jednocześnie obca...
Dzięki temu urządzeniu mogę cofać się do miejsc w których byłam bardzo szczęśliwa. Otwieram folder, bądź album i patrze na roześmiane lub całkiem poważne zdjęcia moich bliskich, które gdzieś zaczynają mi już uciekać z głowy...
Wspaniała sprawa, prawda?
Właśnie dlatego tak nie często rozstaje się z moim aparatem... Niby nic wielkiego, a niesie za sobą ślady przeszłości za którą czasem tak tęsknie.
Na jednych zdjęciach ludzie wychodzą jak by ich twarz zawsze była poważna... Na innych, jak by nie umieli powstrzymać śmiechu... A na tych ostatnich jak by mieli chochliki w oczach. Takie małe, albo całkiem duże.
A ja uwielbiam uchwycać te chochliki, aby później, kiedy jestem sama i napada mnie wielkie coś zwane dołkiem (tak! Dołki czasami napadają!) otworzyć te zdjęcia i zarazić się optymizmem.
Właśnie. Ostatnie zdjęcie mówi o tym jak można różnie wyjść... Bo jak wyszedł ten młody mężczyzna na tym zdjęciu? Albo jak Pan i Władca świata, którym przecież nie włada...
albo jak romantyk zapatrzony w niebo...
Albo jak człowiek odpoczywający przed dalszą wędrówką...
Ale to powinien ocenić on sam, choć zapewne nigdy tego nie zrobi...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz